Geoblog.pl    MaG    Podróże    Sardynia na żaglach    Oristano
Zwiń mapę
2010
16
lip

Oristano

 
Włochy
Włochy, Oristano
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1715 km
 
Dzień jak co dzień… Przez cały dzień mamy dzisiaj przyjemny wiaterek – baksztag jakieś 2-3B – więc żegluga jest łatwa i przyjemna. Krajobraz się trochę zmienia – coraz więcej widać wysokich „klifowych” brzegów, w które wcinają się wąskie zatoczki zakończone zwykle piaszczystą plażą. My dzisiaj musimy zaparkować w marinie bo kończy się nam zapas wody. Pod wieczór wpływamy do Marina di Torre Grande - duży port jachtowy oddalony kilkanaście kilometrów od Oristano z bardzo komfortowymi toaletami i prysznicami (jak na warunki włoskie bo w Chorwacji byłoby to poniżej średniej).
Dzisiaj zamiast obiadu na jachcie postanawiamy zjeść coś w Oristano, do którego musimy dojechać autobusem. Rozbraja nas rozkład jazdy autobusu napisany flamastrem na słupku przystankowym przed mariną. Wg tej rozpiski autobus miał być o 17:37, ale w praktyce o 17:32 już nim odjeżdżaliśmy z mariny. Oczywiście jak na grzecznych turystów z Polski przystało chcemy kupić u kierowcy bilety, ale ten macha tylko ręką każąc nam siadać i coś tam deliberuje po włosku. Dobra, jakby co to powiem, że to szofer kazał nam jechać na gapę:). Obserwujemy jak na kolejnych przystankach wsiadają grupki pasażerów i większość z nich kupuje bilety u kierowcy, ale postanawiamy nie wnikać za bardzo w tą systuację. W pewnym momencie kierowca… pomylił drogę i musiał zawracać na wąskiej szosie z namalowaną podwójną ciągłą przy śmiechu połowy autobusu (to ta połowa co już kiedyś tędy jechała i znała prawidłową drogę). Po 18:00 wysiadamy w Oristano i szybko docieramy do ścisłego centrum miasta wyznaczonego placem Piazza Roma z jedyną wieżą Torre di Mariano jaka pozostała z dawnych murów miejskich i śliczną Fontaną odgradzającą plac od ruchliwej ulicy. Na początku gorączkowo szukamy jakiejś pizzerii, bo wszystkim nam kiszki marsza grają, ale jest sjesta i wszystko zamknięte, więc już na spokojnie oglądamy sobie miasteczko z pięknym ratuszem, katedrą zwaną po prostu Duomo czyli… Katedra po włosku. Wąski uliczki zamknięte dla ruchu kołowego, stare kamienice, kilka zabytkowych budynków tworzy świetny klimat małego włoskiego miasteczka. W oczekiwaniu na koniec sjesty siadamy z Bartkiem i Jurkiem na zimnej „granicie” (napój na bazie sztucznego „śniegu” soków owocowych i syropu) i piwku na Piazza Roma i przyglądamy się przechodzącym przez plac ludziom – pełen przekrój społeczny od grup chichoczących nastolatek i głośnych wyrostków przez pary zakochanych, rodziny z dziećmi po sympatycznych emerytów, którym już się nigdzie nie śpieszy (inaczej niż u nas, gdzie jak zobaczysz starszą osobę na mieście, to zawsze jej się gdzieś strasznie śpieszy…). Podoba nam się to, że jesteśmy jedynymi turystami na placu, nie ma tłumów z aparatami i przewodnikami, miasteczko żyje swoim normalnym codziennym życiem.
Wreszcie o 19:30 udajemy się do pizzerii La Grotta, gdzie wciągamy przepyszną pizzę zapijaną piwem i winem. W pizzerii na początku byliśmy jedynymi gośćmi ale gdy wychodziliśmy ok. 20:30 już większość stolików było zajętych, w większości przez całe kilku-pokoleniowe rodziny Sardyńczyków. Miły zwyczaj – taka rodzinna piątkowa kolacja.
Nasz czas w Oristano się pomału dobiega końca bo niedługo mamy ostatni autobus do Torre Grande, kierujemy się więc na przystanek i wsiadamy do autobusu, w którym jest już sporo lokalnej młodzieży. Tym razem udaje nam się dogadać z kierowcą i okazuje się, że jako mieszkańcy mariny nie musimy kupować biletów, bo dojazd do Oristano mamy w cenie postoju jachtu. Genialne, że też sami na to nie wpadliśmy. Po 5 minutach jazdy klimatyzowanym autobusem niespodzianka – końcowy przystanek na pętli gdzie trzeba się przesiąść do drugiego autobusu, niestety z wyłączoną póki co klimatyzacją. Jest już wieczór ale temperatura nadal w okolicach 30, więc jest naprawdę gorąco. Cały autobus jest napchany młodzieżą „licealną”, która jak się później okazało jedzie na dyskoteki mieszczące się w klubach przy plażach poza miastem. Przy Billy wsiadają do nas Adam z Magdą, którzy odłączyli się od nas w mieście i byli na kolacji w malutkiej pizzerii, gdzie do pizzy dostali piwo… Karpackie! Okazało się, że właściciel knajpy (jednocześnie kucharz i kelner) bywa w Polsce kilka razy w roku i przywozi m.in. piwo, bo uważa, że jest lepsze od włoskiego czy sardyńskiego. :)
W marinie idziemy jeszcze usiąść na piwku w knajpie przy porcie, a potem prysznic i spać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
MaG
Marcin Gałązkiewicz
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 68 wpisów68 5 komentarzy5 352 zdjęcia352 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.09.2011 - 18.09.2011
 
 
09.09.2010 - 19.09.2010
 
 
07.07.2010 - 25.07.2010