Pobudka nie jest łatwa, ale jakoś nikt nie skarży się na kaca. Przy porannej kawie obserwujemy jak ekipa ludków ubrana w kompletne stroje OPC (ochrony przeciwchemicznej) wywozi jakieś worki z zagrodzonej siatką części placu portowego. Dochodzimy do wniosku, że to chyba azbest z wyburzanej przetwórni i że parkowanie 100m od tego składowiska to może nie był najlepszy pomysł, a już zostawianie tu dłużej takim pomysłem z pewnością nie jest.
Po drodze przez ponoć zamknięty akwen wojskowy kąpiemy się w morzu – wyjątkowo zimnym jak na ten rejs. Przed 17:00 wchodzimy do nowiutkiej Mariny di Teulada, która jak nas informują ogromne tablice na nabrzeży zbudowana została z środków UE. Marina urzeka nowością, czerwonymi (sic!) lampami na kejach, ciszą i spokojem, ale zastanawia też bardzo skromnym zapleczem sanitarnym – jedynie 2 kible (1 damski i jeden męski) i po trzy prysznice to trochę mało jak na port mogący pomieścić na oko ponad 100 jachtów.
Urządzamy sobie kilkunastominutowy spacer wzdłuż wybrzeża i docieramy do najładniejszej plaży tego rejsu – we wciętej w ląd zatoczce jest szeroka piaszczysta plaża, czysta i płytka na odległości do kilkudziesięciu metrów woda, ogromna skała wystająca z wody i odcinająca zatokę od pełnego morza. Do tego słomiane parasole na plaży, bar z zimną Ichnusą, no raj po prostu. Spędzamy w morzu i na plaży ostatnie słoneczne minuty, potem jeszcze chwilę siedzimy w barze i powrót na jacht.