Geoblog.pl    MaG    Podróże    Sardynia na żaglach    Urodziny kapitana i włoski macho...
Zwiń mapę
2010
19
lip

Urodziny kapitana i włoski macho...

 
Włochy
Włochy, Sant’Antìoco
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1818 km
 
Dzisiaj jest szczególny dzień – nasz kapitan Adam ma urodziny, więc w tajemnicy przed nim rano Bartek kupuje wino a my z Anią „prezent” – zestaw miniaturowych piłeczek niby do nogi, siatki, kosza, tenisa itp., żeby miał chłop trochę sportu na jachcie. Ania przygotowuje jeszcze dodatkowo specjalny talerz śniadaniowy dla Adama. Śmiechu jest sporo, a Adam jest wyraźnie zadowolony z początku swoich urodzin.
Po 11:00 opuszczamy Carloforte. Na morzu wieje nadal, ale już nie tak mocno jak wczoraj – jakieś 4B. Wiatr jest jednak na tyle silny, że już drugi dzień pod rząd nie chce nam się kąpać morzu „po drodze”. Jedynym zdarzeniem zaburzającym harmonię codziennej żeglugi jest dzisiaj manewr awaryjny w celu podejścia Bartka ręcznika, który spadł za burtę. Niestety tonął on zbyt szybko i po 2 minutach, które trwało zawrócenie jachtu był już na tyle głęboko pod wodą, że chociaż go widzieliśmy to już niczym się nie dało go sięgnąć.
Dzisiaj parkujemy jacht longside do nabrzeża przemysłowego na wyspie Sant Antioco przy mieście o tej samej nazwie. W promieniach słońca pijemy urodzinowe whiskey od Adama i planujemy wieczór. Przed nami stoi już jeden jacht pod włoską banderą, po chwili za nami próbuje cumować drugi, naprawdę duży jacht – ma co najmniej 15 metrów długości, a na pokładzie jeden facet z żoną i… trójką małych dzieci (2-4 lata). No ten to musi być profi, że taką landarą nie boi się sam pływać – pomyśleliśmy… Próba podejścia, rzucenie cum do Magdy i Adama, którzy akurat byli na nabrzeżu i… rufowa dolatuje do nabrzeża, ale dziobowa rzucona przez kobietę ląduje w wodzie. Magda przekonana, że facet po prostu podejdzie drugi raz już chce mu odrzucić rufową, ale ten pokazuje, żeby ją obłożyć na ogromnym polerze. Hmm… dziwne. Następnie facet podaje wzdłuż jachtu (stojącego praktycznie prostopadle do nabrzeża) cumę dziobową i pokazuje Adamowi, żeby go ściągnął do nabrzeża. Widzę zadziwioną minę Adama, po chwili dołącza do niego Jurek, ale nie ma siły – ciężko kilkunastotonowy jacht ot tak ściągnąć rączką. Włoch wpada na kolejny genialny pomysł – zamierza ściągnąć dziób jachtu… pontonem! Wskakuje do pontonu z zabranym z jachtu silnikiem, mocuje (?) silnik, odpala i… w tym momencie pracujący silnik wpada do wody!! Trzeba przyznać, że facet ma refleks bo w jakiś sposób zdołał jedną ręką złapać lecący do wody silnik, a drugą złapać się pontonu, ale sytuacja jest naprawdę niebezpieczna – on w wodzie, na pokładzie nie radząca sobie z jachtem żona z trójką malutkich dzieci. Zastrzyk adrenaliny musiał być duży bo gość jakimś nadludzkim wysiłkiem wrzuca silnik do wnętrza pontonu, po czym resztką sił sam na niego wyłazi. W samą porę bo nasza Madzia już zdążyła zrzucić sukienkę i buty i szykowała się do skoku do wody. Sytuacja jest lekko patowa, ale w tym momencie nadpływa Guardian Costierra swoim RIB-em i dalej akcja toczy się szybko – dwóch mundurowych wyskakuje na ląd, jeden wciąga Włocha na pokład a trzeci brutalną silłą dwóch kilkusetkonnych silników dopycha jacht do nabrzeża. Mundurowi obkładają cumy na polerach, a ich szef w bardzo niewybrednych słowach ochrzania Włocha za spowodowanie niebezpiecznej sytuacji, za brak umiejętności i wyobraźni oraz za to, że w trakcie cumowania dzieci są na pokładzie, zamiast w kabinie. Myślę, że kilka dni trwało potem leczenie ego włoskiego macho. Cała sytuacja dała nam temat do rozmów jak to niefrasobliwość i przecenienie swoich możliwość może zwykły standardowy manewr zamienić w naprawdę niebezpieczną sytuację.
Po tych wrażeniach zbieramy się wreszcie do miasta – musimy spory kawał przejść najpierw przez olbrzymi plac portowy, następnie brzegiem ruchliwej ulicy, przez most i dopiero docieramy do miasteczka Sant Antioco. Samo miasto niczym nas szczególnym nie urzeka, więc po kilkunastominutowym spacerze siadamy w knajpce na piwko. Piwko, piwkiem, ale jak przychodzi co do czego to wszyscy zamawiają po pizzy, pomimo tego, że obiad był dzisiaj całkiem obfity. Efekt jest taki, że wszyscy jesteśmy obżarci jak bąki i ledwo wracamy na jacht. Mocno zakropieni kapitańskim whiskey kładziemy się spać.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
MaG
Marcin Gałązkiewicz
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 68 wpisów68 5 komentarzy5 352 zdjęcia352 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.09.2011 - 18.09.2011
 
 
09.09.2010 - 19.09.2010
 
 
07.07.2010 - 25.07.2010