Pobudka skoro świt tzn. po 9:00, powolne śniadanie, kawka i już o 11:30 ruszamy z kierunku domu. Oczywiście ledwo ruszyliśmy to zaczęło padać – zresztą w Bielsku pada codziennie od 2.05 więc nie powinno nas to dziwić. Tym razem nawet nam się nie chce wbijać w deszczówki i ciągniemy w deszczu katowicką w kierunku domu. Gdzieś za Czechowicami przestaje padać i mamy suchy asfalt i tak już na sucho dolatujemy do domów. Jeszcze po drodze postój na Orlenie i dokręcanie w Vstromie śruby mocującej tylny stelaż do ramy (lewą już zgubiłem w weekend majowy i musiałem założyć zastępczą, teraz prawej zabrakło jakieś 5mm do wykręcenia się), potem postój przed skrętem na Magdalenkę – tutaj żegnamy się z Robertem gratulując fantastycznego wyjazdu, którym będziemy żyć do wrześniowego wypadu na Rumunię.
Suzuka spisała się świetnie – ponad 3500 km i zero awarii, silnik wziął trochę oleju od dzidowania po górach, ale byłem na to przygotowany. Opony nadal trzymają bieżnik, chociaż już pomału czas je wymieniać, a w Robsona garażu czekają już TKC80 do Sztormiaka przygotowane na rumuńskie „autostrady”…:)