Wstajemy o 7:30, o 8:30 mamy zamówioną dzień wcześniej taksówkę i jedziemy na lotnisko. Lot na Charleroi (Bruksela) to ponad 2 godziny przepięknych krajobrazów za oknem. Przez blisko godzinę lecimy nad kolejnymi masywami Alp najpierw francuskich, szwajcarskich, austriackich. Masyw Mont Blanc z lotu ptaka wygląda niesamowicie.
Lotnisko w Brukseli to porażka – tłum ludzi, wszystkie ławki, knajpy, bary zapchane. Jakoś je przeczekujemy siedząc na torbach i zjadając jakieś szybkie kanapki. Lot do Krakowa to już brzydka pogoda, a samo lądowanie to szok – na zewnątrz 14C i deszcz. Już przed lądowaniem mamy nieciekawą przygodę na pokładzie – jeden z pasażerów, młody Holender ma atak padaczki, wygląda to nieciekawie, ale szczęśliwie atak mija zanim samolot się zatrzymał, a na płycie już czekała ekipa Pogotowia Ratunkowego. Całe zajście jednak opóźniło nasze wyjście z samolotu, więc nasz niezawodny Grzegorz chwilę na nas musiał poczekać.
Wieczór ponownie u znajomych pod Krakowem i ponownie upojny. W poniedziałek już samochodem wracamy do domu. Koniec urlopu…