Przed 9:00 schodzimy na śniadanie, które mija nam w towarzystwie bardzo sympatycznego właściciela opowiadającego nam historię tej przedwojennej willi, jej losy w PRL-u i szczęśliwy finał w postaci przepięknego pensjonatu. Polecam www.pensjonatnadrzeka.com.pl .
Na zewnątrz na razie 11C, ale słońce szybko podnosi temperaturę i w trakcie pakowania kufrów na motocykl wypinam membrany – wg prognoz ma być 28-30C. O drodze z Wisły do Szczyrku przez Przełęcz Salmpolską (934 m n.p.m.) nie będę pisał, bo jest to absolutnie repertuar obowiązkowy każdego krajowego motocyklisty. Wiadomo, że to nie Hochalpenstrasse, ale jak na nasz dość nizinny kraj to i tak rewelacja. Gdyby tak jeszcze poprawili nawierzchnię na zjeździe do Szczyrku…
W Szczyrku robimy sobie przerwę na kawę z ciastkiem i z kawiarnianego ogródka podziwiamy watahy motocykli ciągnące w stronę Wisły. Później już na krajowej E75 też widzieliśmy mnóstwo motocykli jadących na południe, więc pewnie jakiś zlot, zamknięcie sezonu albo inny spęd był. My spędów nie lubimy i spokojnie w przeciwnym kierunku przelatujemy przez Bielsko-Białą i dalej już nuda: przez Zawiercie i dalej krajową 7-ką docieramy do domu. Na Gocławiu parkujemy o 16:00, za nami 14 dni i ponad 4500 km, a przede wszystkim pełno wspaniałych wrażeń, widoków, smaków i przygód.
To był pierwszy wypad do Czarnogóry, ale na pewno nie ostatni…