Geoblog.pl    MaG    Podróże    MotoMontenegro2011    Polska...
Zwiń mapę
2011
17
wrz

Polska...

 
Polska
Polska, Wisła
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2316 km
 
Za oknem wita nas słoneczny poranek, Vstrom stoi na swoim miejscu, jest dość rano, może 8:00. O 9:00 jesteśmy już po śniadaniu i pakujemy motocykl. Przychodzi SMS od Jacy: „Pozdrowienia z Wisły, do domu mam godzinkę. Austria super, na Słowacji strasznie zimno”. Twardziel. W międzyczasie gadam z Bobrem, że są w hotelu w Wiener Neustadt, że Suzuki może coś zrobić z oponą dopiero w poniedziałek, generalnie jest święto i warsztaty są zamknięte, Alianz też się wypiął i Bober już wezwał swojego brata z lawetą, żeby ich zabrał do Polski, bo najdalej w niedzielę muszą być w Warszawie. Złoci planują szybkim autostradowym przelotem dotrzeć jeszcze dzisiaj do domu. W mojej głowie rodzi się chytry plan, ale że nie wiem jak mi pójdzie droga to się z nim nie zdradzam tylko ruszamy „nacjonalkami” w kierunku przejścia ze Słowacją i Bratysławy.
Krajowe drogi w Austri są super, polecam każdemu. Poza terenem zabudowanym można legalnie jechać 100 km/h, więc wszyscy jeżdżą 110 km/h i zwalniają tylko w miejscowościach, asfalt jest idealny, oznaczenie dróg normalne i nawet bez mapy wiadomo gdzie jechać, żeby posuwać się w zamierzonym kierunku, nie ma też nachalnego „na siłę” kierowania na autostrady jak w Słowenii czy Chorwacji. Jakieś 60km za Gleisdorf trafiamy na odcinek drogi bardzo popularny wśród lokalnych bajkerów – jest przejazd nacjonalną przez dość wysoką górę, pełen serpentyn i ciasnych, ale szybkich zakrętów. Jest sobota przedpołudniem i po drodze latają całe bandy sportów, nakedów, turystyków, tylko chopperów i cruiserów nie widać. Lewa ręka może by rozbolała od pozdrawiania, gdyby nie to, że trzeba się skoncentrować na jeździe bo szybkie serpentyny austriackie wymagają więcej uwagi niż powolne czarnogórskie. Dalej droga się już nieco „wyprostowuje” i lecimy sobie nienerwowo 110-120 km/h co jakiś czas widząc raz z lewej raz z prawej autostradę A2 na Wiedeń.
Ok. 12:30 mijamy tabliczkę Wiener Neustadt, więc parkuję i dzwonię do Bobra, gdzie są w tym hotelu i czy nie chce spróbować powalczyć z oponą zestawem do kołkowania. Po 10 minutach parkujemy koło ich Vstroma i zaczynamy zabawę z zestawem „sznurków” do łatania opony. Brak instrukcji w innym języku niż niemiecki nie pomaga, wiec pierwszy sznurek wpychamy za głęboko i nie udaje nam się przeciągnąć z powrotem. Teraz już powoli przepychamy drugi kawałek sznurka przez oponę, zakręcamy i przeciągamy go z powrotem (wcześniej posmarowawszy dziurę w oponie i sam sznurek klejem dostarczonym w komplecie) na zewnątrz i zostawiamy na 20 minut do zaschnięcia. Potem odcinamy zbędną końcówkę i pompujemy oponę. Najpierw 2.0 Bar, trzyma ciśnienie, no to 2,6 i Bobry pakują majdan na motocykl. Niestety opona nie wygląda najlepiej – pofalowany rant wskazuje na to, że uszkodził się już stalowy cord opasający oponę, więc raczej nie da się na niej szybko jechać. Plan B zakłada więc, że skuterową prędkością 50-60 km/h podjedziemy na dwa motocykle do Breclav w Czechach, gdzie Bobrów na lawecie zabierze Maciek, a my już na kołach polecimy dalej przez CZ do Polski. Na najbliższej stacji dobijamy oponę na 3.0 Bar, może będzie lepiej? Niestety nie jest i nawet przy 40-50 km/h tylny wahacz w Bobra Vstromie drga z częstotliwości kreski na oscyloskopie, nie jest dobrze… Przejeżdżamy tak ze 20, może 30 km, mijając po drodze tor kartingowy, na którym cały tłum motonitów ćwiczył technikę jazdy. Wreszcie Bober zjeżdża na stację i sam stwierdza, że szkoda mu motocykla, żeby jechać dalej, bo rozwali się w końcu i amortyzator i sprężyna i cholera wie co jeszcze. Przyznam szczerze, że obserwując jego zawieszenie chciałem to już wcześniej zaproponować, więc nie zamierzam go odwodzić od decyzji. Jesteśmy na stacji benzynowej czyli mają zapewnioną toaletę, jedzenie picie, co przy orientacyjnym czasie oczekiwania na Maćka z lawetą około 10h ma znaczenie. Żegnamy się, wsiadamy na maszynę i dalej w kierunku domu. Ustawiam nawigację na Szczyrk, tam chcielibyśmy dotrzeć, z pominięciem autostrad. Wariat pokazuje, że powinniśmy być na miejscu na 19:45, nie najgorzej, więc jedziemy. Niestety wariat zdurniał kompletnie i w trybie omijania autostrad ominął też obwodnicę Wiednia w związku z czym spędziliśmy ponad godzinę przepychając się przez to skąd inąd przepiękne miasto. Za Wiedniem postój na kawę i kanapki na stacji OMV, na której zawsze stawaliśmy jadąc tą trasą. Czas na niepopularne decyzje, bo czas dotarcia na miejsce przesunął nam się na 22:00! Przestawiam wariata na jazdę autostradami, godzina dotarcia zmienia się na 20:45, pewnie da się nadgonić po drodze. No to ogień! 100 km do granicy AT / CZ w Drasenhofen to ciągła zabawa z omijaniem austriackich autostrad, bo ostro ten odcinek przebudowali odkąd ostatnio jechałem tą trasą. Zabawa z rondami i wiaduktami wijącymi się to nad to pod autostradą nawet mi się podoba, bo lokalna droga jest świeżo zrobiona i fajnie się wije. W Mikulov jesteśmy ok. 17:00, przed nami jeszcze 250 km przez Czechy i potem kolejne kilkadziesiąt w Polsce, więc trzeba odprężać manetkę. Jeżeli austriackie autostrady są nudne to czeskie są mega nudne, bo nawet krajobrazów wokół nie mają ciekawych – płaskie pola kukurydzy, pszenicy i cholera wie czego jeszcze. Zapinam 6-kę, rozpędzam Goldwinga do 150 km/h i tak lecimy godzinę, postój na stacji, kolejna godzina i tuż po 19:00 mijamy tabliczkę „Rzeczpospolita Polska”, czyli 250 km w dwie godziny z przerwą na tankowanie jest do przejechenia. Z ekspresówki za Cieszynem zjeżdżamy już po ciemku na Ustroń. Robi się bardzo zimno, a i jazda po ciemku przez Salmopol mi się nie uśmiecha, szkoda mi tej drogi na nocną jazdę, więc zapada szybka decyzja – jedziemy do Wisły i tam szukamy noclegu. Tak też robimy i po kilkunastu minutach poszukiwania meldujemy się w przepięknej Willi Nad Rzeką. Tanio nie jest, ale za to w cenie mamy saunę i śniadanie, a motocykl ląduje na trawniku za zamykaną na kłódkę kratą. Szybki prysznic i idziemy do centrum. Obydwoje Wisłę znaliśmy dotąd tylko „z tranzytu” i relacji w TV, więc pozytywnie nas zaskakuje zadbany deptak, ratusz. Widać, że jest już po sezonie, ale jeszcze trochę osób się kręci. Siadamy w jakiejś górskiej chacie na tradycyjne polskie jedzenie – muszę przyznać, że żurek, smażony oscypek i ruskie pierogi już dawno nam tak nie smakowały. Później szybki powrót na kwaterę z krótką wizytą w „Żabce” i już wkrótce wygrzewamy się w gorącej suchej saunie. Na zewnątrz jest już poniżej 10C, u nas jest 95C, rewelacja. SMS od Złotych, że o 20:00 byli w dzisiaj w domu. Przed nami jeszcze jeden dzień motourlopu.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
MaG
Marcin Gałązkiewicz
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 68 wpisów68 5 komentarzy5 352 zdjęcia352 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.09.2011 - 18.09.2011
 
 
09.09.2010 - 19.09.2010
 
 
07.07.2010 - 25.07.2010