Geoblog.pl    MaG    Podróże    Maroko 2009    Małpy, Alpy francuskie i mongolskie stepy czyli przez Atlas Średni
Zwiń mapę
2009
25
wrz

Małpy, Alpy francuskie i mongolskie stepy czyli przez Atlas Średni

 
Maroko
Maroko, Er Rachidia
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3572 km
 
Poranek wita nas pochmurny, po niebie przetaczają się siwe deszczowe chmury, na horyzoncie widać większe ciemnogranatowe, chyba zmiana pogody idzie… Po śniadaniu pakujemy się szybko do auta i w drogę – dzisiejszy cel to Er Rachidia, mamy jakieś 350 km po drogach nieznanej nam jakości. Wszyscy trochę się obawiamy tego dnia – jak się będzie jeździć po tutejszych drogach, czy ruch jest duży, czy nawierzchnia pozwala na rozwijanie jakichś normalnych prędkości?
Szybko wykonujemy nasz „Tetris” – walizki i inne bagaże idealnie na styk mieszczą się nam w bagażniku Toyoty pod warunkiem, że ułoży się je w określonej kolejności i określonej pozycji. Po wyjeździe z Fez trochę błądzimy, ale wreszcie trafiamy na właściwą drogę – trasę N8 biegnącą z Fez do Marakeszu. Ruch zaraz za miastem jest spory, a tempo jazdy bardzo małe – rozsypujące się 30-letnie samochody tubylców, przeładowane kilkakrotnie ciężarówki, motorowery, rowery, załadowane towarami osiołki – wszystko to sprawia, że jedziemy z prędkością 40-50 km/h. Na szczęście po ok. 50 km ruch się rozluźnia i możemy jechać trochę szybciej. Z tym, że bez przesady bo zaczynają się górskie podjazdy – jesteśmy już w Atlasie Średnim. Pogoda nas nie rozpieszcza – co chwilę coś pada, a temperatura jest ok.12-14C. Po drodze przejeżdżamy przez typowo marokańską miejscowość Al Muzzar, z bazarem na centralnym placu w mieście, tłumami pieszych i osiołków, a kilkanaście kilometrów dalej wjeżdżamy do miasteczka Ifran. Tutaj pełne zaskoczenie – oto nagle znaleźliśmy się… we francuskich Alpach! Czyste, obramowane malowanymi na biało-czerwono krawężnikami szerokie ulice, domy ze strzelistymi dachami budowane z górskiego kamienia i drewna, przystrzyżone trawniki z klombami żywopłotu poprzycinanymi w geometryczne figury, oświetlone ulice, skwery z oczkami wodnymi… Widok jest surrealistyczny – szczególnie jeżeli sobie przypomnimy dopiero co przejechane marokańskie miasteczko. Ifran swego czasu zbudowali – co nie jest zaskoczeniem – Francuzi jako siedzibę najwyższych urzędników swojego protektoratu w Maroko. Ponieważ mieści się ono wysoko w górach i spada tam zimą sporo śniegu to postanowili to zrobić w stylu domowym, ale górskim – w okolicy działają nawet wyciągi narciarskie, a lokalne restauracje nazywają się swojsko: „Chamonix”, „Mount Blanc” itd.
Jedziemy dalej i po kilkunastu km dojeżdżamy do zaznaczonej na mapie (i w GPS) drogi skracającej nasz dojazd do drogi N13, na którą powinniśmy zmienić obecną N8. Skręcamy w lewo. Najpierw jedziemy bardzo wąską i dziurawą, ale asfaltową drogą, po kilku minutach zmienia się ona w szutrową. Dziewczyny już trochę marudzą, że chyba zabłądziliśmy, że to niemożliwe, żeby to była nasza droga, ale nam z mapy i GPS wychodzi, że dobrze jedziemy, więc przemy dalej… W końcu po coś te kilkanaście stów więcej za terenowe auto zapłaciliśmy – po asfalcie to można i Dacią Logan pojechać. W pewnym momencie wjeżdżamy na wielka polanę, na środku której stoi przeogromne wyschnięte drzewo, a wokół niego stoi kilka samochodów, kręci się garstka turystów i … MAŁP! Kilkadziesiąt małp nieznanego nam gatunku (chyba jakiś rodzaj makaków?) swobodnie biega sobie między ludźmi, je im coś z ręki, włazi na samochody. Dookoła polany rozstawione są budki handlarzy. We wszystkich poza innymi dobrami (o nich za chwilę) można kupić reklamówkę orzeszków ziemnych do karmienia małp. Kupujemy torebkę i kolejne 30 minut upływa nam na karmieniu i obserwowaniu małp. Widać, że są oswojone – biorą orzeszki z ręki swoimi delikatnymi rączkami przypominającymi w dotyku rączkę dziecka, bawią się na okolicznych drzewach, przechadzają się między nami bez żadnego strachu. W pewnym momencie Ania próbuje karmić małpkę orzeszkami, ale ta zauważa całą reklamówkę z orzeszkami w jej drugiej ręce i momentalnie traci zainteresowanie pojedynczymi orzeszkami, a skupia się na kombinowaniu jakby tu wyrwać całą reklamówkę. Śmiechu mamy z cwaniary co niemiara! Nasyceni już zabawą z małpami oglądamy towary wystawione w tutejszych budkach. Zdecydowana większość to przepiękne minerały i skamieliny – amonity, trylobity, owady i inne żyjątka zatopione w kamieniach oraz niesamowite kolorowe minerały z krystalicznymi osadami. Mazurki z zachwytu kupują gigantycznego amonita i jakiś naszyjnik z kamieniami dla Małgosi. My z Anią rozmawiamy w tym czasie z handlarzem, który opowiada nam, że w zimie jest tutaj ponad 1m śniegu oraz pokazuje nam swoje narty, na których się wtedy porusza. Afryka??! Nieźle…
Sama polana i okolica to rezerwat cedrów, a uschnięte drzewo na środku to „Cedr Królewski” otoczony kultem ze strony Marokańczyków. Ruszamy w dalszą drogę. Wszystkie samochody z turystami zawracają w stronę asfaltu, ale nam z mapy znowu wychodzi, że powinniśmy jechać dalej przez rezerwat cedrów. Kolejne kilkanaście km pokonujemy więc szutrowo-kamienisto-błotną drogą przez las i góry. Po powrocie na asfalt znowu mamy wrażenie, że niechcący przenieśliśmy się w inny zakątek naszego globu – wypłaszczony teren, bezkresne stepy pokryte kępkami roślinności i stada kóz wyglądają jak obrazy z filmów o Mongolii czy Tadżykistanie (również o Afganistanie – z tym, że tutaj nie widać pomalowanych w panterkę helikopterów i hamerów dzielnych wojaków zaprowadzających ogólny ład i szczęśliwość za pomocą M15). Po jakimś czasie teren z powrotem robi się górzysty, a droga zaczyna się wić w licznych serpentynach – rozpoczęliśmy wjazd na przełęcz rozdzielającą Atlas Średni od Wysokiego.
Ochy i achy są co chwilę, bo widoki naprawdę zapierają dech w piersiach – surowe ściany gór z widocznymi różnokolorowymi warstwami geologicznymi, w dole soczyście zielone oazy, pasterskie szałasy sklecone z byle czego, skały o fantazyjnych kształtach. Zjeżdżamy z przełęczy w dolinę, teren znowu się wypłaszcza i za chwilę wjeżdżamy do Midaltu, gdzie zaplanowaliśmy postój na jakiś obiad. To połowa dzisiejszego dystansu – ujechaliśmy jakieś 180 km od Fez. Jedziemy powoli przez miasto szukając restauracji, gdy zaczepia nas jakiś Marokańczyk. Na pytanie gdzie tu można coś zjeść odpowiada, że on ma hotel i restaurację i żebyśmy szli z nim zobaczyć. Parkujemy akurat w momencie gdy zaczyna lać, więc w pośpiechu truchtamy za naszym gospodarzem. Ten wprowadza nas po schodach na 2 piętro do pokoju wyglądającego jak… zwyczajne marokańskie mieszkanie – dywany na podłodze, kanapy z kolorowymi narzutami, stolik, telewizor. Wprawdzie idąc schodami mijaliśmy hotelową recepcję na 1-ym piętrze, ale jesteśmy przekonani, że teraz jesteśmy w prywatnymi mieszkaniu naszego gospodarza. Kiedy przynosi nam jeszcze swoje albumy ze zdjęciami to jesteśmy już tego pewni. Nie przeszkadza nam to jednak zamówić tagin z kurczaka i whisky marokan. W oczekiwaniu na jedzenie oglądamy zdjęcia i rozmawiamy z gospodarzem – okazuje się, że organizuje on i prowadzi przeróżne wyprawy turystyczne na tzw. CIRQUE DE JAFFA czyli szlak u podnóży szczytu DŻABAL AJASZI (3737 m n.p.m.). Organizuje on zarówno wyprawy off-roadowe (4x4, quady, enduro) jak i trekking na sam szczyt – zarówno w porze letniej jak i zimowej w przepięknej śnieżnej scenerii. W międzyczasie na stół wjeżdża posiłek – sałatka marokańska (wymieszane posiekane pomidory, papryka, cebula i oliwki), tagin z kurczaka, a na deser herbatka whisky marokan, którą tutaj już nazywa się whisky Berber. Wszystko smaczne, chociaż mamy zastrzeżenia do „ciepłoty” taginów. Zjadamy, płacimy jakąś śmiesznie niską kwotę i żegnamy się z naszym gospodarzem. Początkowo mieliśmy jeszcze podjechać z nim do tradycyjnego domu Berberów, ale z powodu padającego deszczu i faktu, że przed nami jeszcze 170 km, a jest już 15:00, ostatecznie rezygnujemy z tej atrakcji i ruszamy w dalszą drogę.
Za Midaltem wspinamy się naszą Toyotą na leżącą już w Atlasie Wysokim przełęcz Tizi’n’Talghamt (1907 m n.p.m.), na której zatrzymujemy się na sesję zdjęciową. Dalej droga biegnie doliną rzeki Ziz czyli GEORGES DU ZIZ – niezwykle malowniczy wąwóz z licznymi przepięknymi przełomami i zaskakującymi oazami. Niestety pogoda znowu się pogarsza, do tego robi się już pomału ciemno, więc żałujemy, że nie możemy oddać piękna wąwozu na zdjęciach. Widoki kojarzą nam się ze znanym wyłącznie z programów telewizyjnych Wielkim Kanionem Kolorado – podobnie przepaściste wąwozy o niemal pionowych ścianach z widocznymi kolejnymi warstwami różnorodnych osadów.
W pewnym momencie na prostym odcinku drogi mijamy dwa zapakowane motocykle – Hondę Africa Twin i jakiegoś chinola. Głowa mi się obraca i patrzę z niedowierzaniem – to NAPRAWDĘ Kamil i Iza, których podróż przez Azję i Afrykę śledzę w Intrnecie od roku?! Już po powrocie do Polski sprawdzam na ich stronie www.Singapore2Poland.com , a potem mi jeszcze sami potwierdzają mailem, że właśnie tego dnia jechali z Merzougi do Fez. Świat jest mały! Szkoda, że nie spotkaliśmy się na jakimś postoju, bo zawsze to fajnie spotkać takich znamienitych podróżników, a poza tym śledzenie na bieżąco ich kilkunastomiesięcznej wyprawy ze wszystkimi jasnymi i ciemnymi jej stronami i korespondowanie z nimi sprawiło, że wydaje mi się jakbyśmy się znali osobiście.
Wąwóz GEORGES DU ZIZ kończy się ogromnym sztucznym jeziorem BARRAGE HASSAN - ADAKHIL powstałym w skutek budowy sztucznej zapory na rzece Ziz w 1971 roku. Za jeziorem góry kończą się jak nożem uciął i po kilku km płaskiego pustkowia docieramy do ER RACHIDII. W strugach deszczu znajdujemy leżący na uboczu hotel LE RIAD. Jest to jeden z droższych hoteli na naszej trasie (70 EUR / noc / 2 osoby), ale standard też jest nieporównywalnie wyższy – każda „rodzinka” ma do dyspozycji luksusowy apartament składający się z dużego pokoju podzielonego na znajdującą się na niewielkim podwyższeniu sypialnię oraz zlokalizowanego trzy stopnie niżej kącika dziennego z kanapą, ławą, telewizorem. Do tego korytarz ze sporą szafą i naprawdę komfortowa duża łazienka. Wszystko w pięknym marokańskim stylu kojarzącym nam się z najlepszymi ekspozycjami w sklepach Alma Decor. Odprężamy się po naprawdę męczącym chociaż niezwykle udanym dniu.
O 21:00 idziemy na kolację do hotelowej restauracji – tym razem próbujemy kolejny marokański specjał, zupę HARIRA z mięsa, soczewicy i warzyw o lekko kleikowej konsystencji. Trochę nam brakuje w niej ostrego smaku, ale generalnie znowu nam smakuje ta kuchnia. W trakcie kolacji zaczepia nas pracownik hotelowej recepcji z pytaniem skąd i dokąd jedziemy. Mówimy, że docelowo do Zagory na pustynię. Na to on bardzo przekonywująco opowiada, że lepiej pojechać na Saharę w okolicę Merzougi, gdzie są przepiękne czerwone wydmy, najwyższe w Maroko. W okolicach Zagory pustynia jest podobno płaska i kamienista. Tym stwierdzeniem wprowadza spory zamęt w naszych głowach. Ja nie ukrywam, że dzisiaj przez cały dzień patrząc na mapę zastanawiałem się nad takim wariantem, bo dało się już zauważyć, że zrobienie dziennie 350 km jest w tutejszych warunkach naprawdę trudne i męczące. Pierwszy wypowiadam wiszące w powietrzu „A może zmienimy plany?” i okazuje się, że wszyscy są za, więc bierzemy się za anulowanie rezerwacji w Zagorze, przesunięcie czasowe rezerwacji w Tinghir i znalezienie hotelu w okolicach Merzougi. Maile, telefony, formularze na booking.com – schodzi nam z tym ponad 1,5 godziny, ale na koniec wieczoru mam już nowy plan: jutro jedziemy na 2 dni na Saharę w okolicę Merzougi, a następnie „cofamy” się kawałek w Atlas Wysoki w okolice wąwozów Todra i Dades. Ostateczne potwierdzenia nowej rezerwacji oraz bezpłatnego anulowania i przesunięcia pozostałych mamy dostać dopiero rano, ale jesteśmy dobrej myśli i jednocześnie podekscytowani tym, że już jutro zobaczymy pustynię!
Wieczór jest deszczowy i alejki pomiędzy apartamentami pełne są ślimaków, które nieprzyjemnie „strzelają” pod naszymi stopami. „Skarabeo!” śmieją się pracownicy hotelu widząc przerażenie naszych kobiet… Wieczór spędzamy już tradycyjnie przy drinkach i kościach w apartamencie Piotrka i Doroty.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (6)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
MaG
Marcin Gałązkiewicz
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 68 wpisów68 5 komentarzy5 352 zdjęcia352 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.09.2011 - 18.09.2011
 
 
09.09.2010 - 19.09.2010
 
 
07.07.2010 - 25.07.2010