Geoblog.pl    MaG    Podróże    Maroko 2009    I jeszcze jeden dzień lenistwa
Zwiń mapę
2009
04
paź

I jeszcze jeden dzień lenistwa

 
Maroko
Maroko, Essaouira
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 4250 km
 
Dzień zaczyna się i wygląda podobnie jak poprzedni – śniadanie, potem plaża, leżaki w tym samym miejscu, znowu zimne piwko z baru i relaks. Dopiero na plaży czeka nas nie lada atrakcja – w pewnym momencie w rejonie naszych leżaków pojawia się ogromny rój pszczół i po chwili zaczyna robić sobie… ul pod jednym ze słomianych parasoli. Od razu mi przyszły do głowy sceny z film „Rój” gdzie właśnie AFRYKAŃSKIE pszczoły siały spustoszenie w całym USA dopóki jakiś dzielny kowboj przy łopocie pasiastej flagi i dźwiękach hymnu sobie z nimi nie poradził. Tutaj pszczoły na razie nas nie atakują, ale ich ilość i dźwięk sprawiają, że kilkoro turystów rezygnuje z leżaków i przenosi się gdzie indziej.
Chłopak od leżaków zobaczywszy, że mu biznes podupada postanawia się zainteresować tym „zjawiskiem”, ale powtarza tylko po angielsku, że on nie wie co TO jest i co TO tutaj na plaży robi… Wreszcie idzie po wsparcie i wraca za chwilę z drugim, który przystępuje do realizacji swojego planu pozbycia się owadów. Najpierw ubiera się szczelnie, na głowę chusta, bluza z długim rękawem i spodnie. W ramach przygotowań owija białym płótnem pusty kosz na śmiecie i przynosi skądś kilka gałęzi jakiegoś liściastego drzewa. Następnie podchodzi z koszem do parasola, pod którym zawisł zbity w kulistą masę rój, podstawia kosz i gałęziami strąca rój do kosza. Później zakrywa kosz pozostałym kawałkiem płótna i gałęziami oraz przewraca go na bok. Sądzimy, że teraz odbędzie się jakiś spektakularne spalenie kosza, albo jego utopienie w Oceanie, ale sądząc po zachowaniu tubylców to akcja została zakończona. Wbrew naszym obawom pszczoły nie wylatują rozwścieczonym rojem z kosza i nie atakują turystów z Polski  tylko pojedynczo odlatują gdzieś w siną dal…
Po tych emocjach mamy jeszcze z godzinę błogiego leniuchowania na plaży, później już „na tempo” wracamy do hotelu, żeby zdążyć na mury obronne miasta na zachód Słońca. Na murach oczywiście pełno ludzi i jeszcze więcej gigantycznych mew, których zachowanie i ilość przynoszą do głowy myśli o „Ptakach” Hitchcocka. Po krótkim spacerze już wiemy skąd ich taka ilość – tuż obok jest port rybacki, z którego zabudowań rybacy wyrzucają rybie wnętrzności bezpośrednio na ulicę. Dla mew to raj i latają jak głupie zaledwie centymetry nad ludzkimi głowami.
Zachód słońca jest naprawdę piękny, robimy sporo fotek i wreszcie – głodni jak wilcy siadamy w restauracji przylegającej do wielkiego placu wychodzącego na mury obronne. Wybór jak się okazało nie był rewelacyjny. Pierwsze rozczarowanie to brak jakiegokolwiek alkoholu w karcie – jesteśmy w obrębie mediny więc nici z winka do kolacji. Kolejne rozczarowania to czas oczekiwania na zamówione owoce morza oraz finalnie ich sposób podania – na dwa razy za małych talerzykach, wskutek czego cały stolik mamy w pancerzykach krewetek, ościach ryb itp. Samo jedzenie smaczne, ale do obiadów z poprzednich dwóch dni mu daleko.
Po kolacji idziemy pozwiedzać tutejsze souki. Souk jak to souk wygląda podobnie do tych w Fez i Marakeszu, tyle, że uliczki w medinie są tutaj szersze i jakoś mniej jednośladów się kręci. Widać sporo sklepów z wyrobami „artystów” – obrazy, rzeźby itp. W sumie niczego nie kupujemy, tylko podglądamy tłum – tutaj biały człowiek nie jest rzadkością, turystów jest naprawdę dużo, więc spokojnie można się przechadzać między straganami i nikt na siłę nie próbuje nam niczego sprzedać.
Zachodzimy jeszcze na tradycyjną whiskey marokan do tradycyjnej herbaciarni – siedzimy na pufach przy niskiej ławie. Wystrój fajny, ale gospodarzowi chyba przeszkadza fakt, że nic nie jemy tylko zamawiamy herbatę (cały lokal jest pusty, dopiero na widok nas siedzących w środku do lokalu pomału zaczynają napływać inni turyści). Dopijamy, płacimy, wychodzimy i… wpadamy prosto na naszych znajomych z wycieczki na wielbłądach po pustyni czyli tzw. M&M’ów z Holandii. Okazuje się, że to ich ostatni wieczór w Essawirze, bo jutro jadą do Agadiru na wieczorny samolot do domu. Wymieniamy się wrażeniami z podróży, życzymy spokojnego lotu i rozstajemy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
MaG
Marcin Gałązkiewicz
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 68 wpisów68 5 komentarzy5 352 zdjęcia352 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.09.2011 - 18.09.2011
 
 
09.09.2010 - 19.09.2010
 
 
07.07.2010 - 25.07.2010