Wyruszamy z warszawskiej Pragi o 16:15, wcześniej się nie udało wyrwać z pracy. Piątkowe popołudnie to motoryzacyjny koszmar w nadwiślańskiej stolicy, ale dzięki przedziwnie pokręconej trasie po Mazowszu jaką sobie wymyśliłem już o 17:30 jesteśmy na Statoil w Radomiu największe korki zostawiając za sobą. Kawa, zimne napoje na drogę i dalej. Jeszcze tylko przepychanie się, bo trudno to nazwać jazdą, przez „polskie Palermo” czyli Radom i dalej już w miarę płynnie jedziemy „7-ką” w stronę Krakowa.
Do znajomych w podkrakowskich Dziekanowicach docieramy ok.21:00 po kilkunastu minutach błądzenia lokalną krętą dróżką wiodącą przed podkrakowskie wsie. W bramach worki z piaskiem, na asfalcie miejscami ślady po przepływającej jeszcze kilka dni temu wodzie.
„Banieczki” witają nas jak zwykle serdecznie jak bliską rodzinę. Swojego Michasia „sprzedali” dziadkom, więc opowieści o życiu, niebezpiecznych wycieczkach integracyjnych i złośliwych przepisach drogowych zakazujących parkowania na pasach i rondzie trwają przy bogatej kolacji, winie i piwku do 2:00 w nocy…