Geoblog.pl    MaG    Podróże    Sardynia na żaglach    Dolecieliśmy...
Zwiń mapę
2010
10
lip

Dolecieliśmy...

 
Włochy
Włochy, Alghero
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1605 km
 
Bezlitosny wewnętrzny budzik podrywa mnie z łóżka o 6:15 czyli kwadrans przed ustaloną godziną pobudki. Wiem, że już nie usnę, więc wstaję i lecę pod prysznic, po mnie Ania. Słychać już jakieś oznaki życia na piętrze – to znak, że Grzegorz nasz „kierowca” też dał radę wstać.
O 7:30 wrzucamy zbędne rzeczy do bagażnika Peugota, który najbliższe 2 tygodnie spędzi w dziekanowickim garażu, a my wraz z właściwym bagażem wsiadamy do Grzenia Skody, który zobowiązał się nas zawieźć na Balice. Po drodze mały korek (TAK! Oni też mają w Krakowie korki i to nawet w sobotę rano…:) ), ale i tak jesteśmy na lotnisku o 8:10. Wprawdzie jest to 10 minut później niż rekomenduje w swoich informacjach nasz przewoźnik czyli Ryanair, ale spokojnie wystarcza z bardzo dużym zapasem. Bez jakiejkolwiek kolejki nadajemy nasze bagaże z dumą patrząc na wskazania wagi – Ani plecak 14,7 kg, moja mototorba 14,3 kg, czyli delikatnie poniżej limitu 15 kg narzuconego przez Ryanair. Jest 8:35 czyli mamy prawie 1,5h do odlotu i to jest dramat na krakowskim lotnisku jeśli jesteś już po odprawie. 3 sklepy na krzyż (ups! trudno słowo ostatnimi czasy…) – niestety typowo lotniskowe, więc nawet bez krzyżówek czy gazet. Kawa z automatu, SMS-y do rodziców, że lecimy i… już. Dobrze, że chociaż zdążyliśmy zająć jakieś krzesła, 15 minut później już nie było wolnych, a ludzi w naszej „bramce” cały czas przybywa. Wreszcie o 9:45 otwierają bramkę i tu czeka nas miłe zaskoczenie. Kiedy kupowałem bilety dokupiłem do każdego z nich za 5 EUR opcję PRIORITY, która gwarantuje pierwszeństwo przejścia odprawy i wejścia na pokład samolotu – w Ryanair miejsca są nienumerowane, jak w wiejskim autobusie. Byliśmy niemal pewni, że tą opcję wykupują wszyscy i w rezultacie pierwszeństwo wejścia i tak ma 90% pasażerów, ale okazało się, że takich PRIORITY jak my jest raptem z 10-15 osób. Nie dość, że zostajemy przepuszczeni przez bramkę w pierwszej kolejności to nawet mamy osobną, wydzieloną część w autobusie podwożącym nas pod samolot. Już w autobusie obserwujemy ciekawą scenę –stewardesa z Ryanair zatrzymała autokar i wyczytała nazwisko jakiejś dziewczyny. Gdy ta się zgłosiła to usłyszała „Proszę Pani K…, ma Pani bilet dopiero na jutro, zapraszam ze mną”. Trzeba być nieźle zakręconym, że wstać o jeden dzień za wcześnie na samolot. W końcu podjeżdżamy pod samolot i znowu wchodzimy na jego pokład jako pierwsi, dzięki czemu zajmujemy z Anią miejsca w drugim rzędzie przy oknie. Lot mija spokojnie, pogoda jest piękna więc przez całą drogę mamy okazję oglądać „żywą mapę”.
O 12:15 lądujemy na londyńskim Stansted, ale w związku ze zmianą strefy czasowej mamy tam 11:15. Po dłuższym oczekiwaniu odbieramy bagaże i jest już 12:00 (tym razem ta londyńska). Niestety nie możemy naszych toreb jeszcze nadać na następny lot, więc razem z tobołami siadamy na Super zdrowe jedzenie w Burger Kingu. Tutaj uwaga dla lecących przez Stansted – w części lotniska, do której dostaje się już po odprawie jest kilkanaście knajpek z przeróżną kuchnią – od fastfood przez włoską po sushi. Niestety my o tym nie wiedzieliśmy, a w hali przylotów jest tylko Burger King i Costa Cafe. Napchani Whooperem i Royal Chickenem i znudzeni już tą „restauracją” przenosimy się jeszcze na pyszną kawę do Costa Cafe i tam już doczekujemy otworzenia naszych stanowisk do nadania bagażu. Następuje to o.14:00, po 20 minutach stania w kolejce nadajemy swoje bagaże.
UWAGA! O ile w Krakowie nie widzieliśmy, żeby ktoś miał problem z nadmierną wagą bagażu o tyle tutaj mniej więcej co trzecia osoba podchodząca do stanowiska zdania bagażu jest cofana i musi przepakowywać cięższe rzeczy z walizki do bagażu podręcznego, żeby zmieścić się w limicie 15 kg. Niektórzy stosują inną taktykę i wkładają na siebie po kilka warstw ciuchów.
Dobra, bagaż nadany i co dalej? Siadamy pod parasolami przed wejściem na lotnisko i siorbiemy jakieś zimne napoje, bo jest dosyć gorąco i parno. O 15:45 mieli zamykać nasz „gate” więc parę minut wcześniej przechodzimy kontrolę i odprawę i jesteśmy przy właściwej bramce. Niestety chyba coś się tutaj popsuło – nie pracuje nie tylko klimatyzacja, ale nawet jakiejkolwiek wentylacji nie ma w tej szklanej klatce. Po paru minutach temperatura już sięga chyba 40C i ludzie w kolejce do wejścia pomału rozbierają się coraz bardziej. Żartujemy sobie, że to ma nas przygotować na temperatury panujące na Sardyni. Oczywiście tutaj też działa nasz PRIORYTET, więc wydostajemy się z tego piekiełka stosunkowo szybciej niż inni uczestnicy lotu. Wreszcie startujemy z 45 minutowym opóźnieniem. Lot mija spokojnie, pogoda nadal idealna. Jestem rozczarowany, że pomimo takiej widoczności nie widziałem Alp…
W Fertili (lotnisko pod Alghero) lądujemy o 20:00, zanim odbierzemy bagaże mamy już 20:20. W informacji turystycznej dowiaduję się, że autobus do Alghero mamy o 21:00, a bilety do niego można kupić w ściennym automacie i kosztują jedyne 70 eurocentów. Kupuję bilety, idziemy na przystanek i czekamy. Jest nam potwornie gorąco, lepko i duszno. Gdy już jesteśmy w autobusie próbuję kierowcy moim połamanym „włoskim” wyjaśnić, żeby nas wysadził przy supermarkecie BILLA, ale ten tłumaczy, że on nie wie gdzie taki supermarket jest i żebym po prostu patrzył przez okno i dał znać jak będę chciał wysiąść. Po 20 minutach jazdy wysiadamy na regularnym przystanku naprzeciwko wejścia do… supermarketu BILLA naturalnie…:) Po chwili jesteśmy już w zarezerwowanym przez Internet B&B Arenaria. Młodziutka i śliczna Sardynka Roberta pokazuje nam wszystko i tłumaczy, że gdybyśmy czegoś potrzebowali to mamy do niej przyjść lub zadzwonić, gdyż rodzice mówią tylko po włosku. Do naszej dyspozycji mamy spory pokój z dużym dwuosobowym łóżkiem, szafą i działającą sprawnie klimatyzacją, mały pokoik śniadaniowy z lodówką i tarasem oraz łazienkę z wanną. W segmencie jest jeszcze jeden pokój, ale przez cały nasz pobyt nikt w nim nie mieszkał, więc de facto mieliśmy dla siebie cały apartament. Cena 80 EUR za dobą za naszą dwójkę ze śniadaniem odpowiada w mojej ocenie warunkom i lokalizacji – polecam.
Szybki prysznic i idziemy do knajpy na jedzenie. Nareszcie są! Owoce morza! Ja wciągam kalmary z grila, Ania panierowane krążki z kalmarów (calamari frutti) do tego karafka lokalnego wina, doskonałe zakończenie dnia. Krótki spacer po mieście kończymy nie docierając nawet do starówki. Spaaaaaaaaać….
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
MaG
Marcin Gałązkiewicz
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 68 wpisów68 5 komentarzy5 352 zdjęcia352 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.09.2011 - 18.09.2011
 
 
09.09.2010 - 19.09.2010
 
 
07.07.2010 - 25.07.2010