Geoblog.pl    MaG    Podróże    Sardynia na żaglach    Plaża i miasto
Zwiń mapę
2010
23
lip

Plaża i miasto

 
Włochy
Włochy, Cagliari
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1929 km
 
Wstajemy nienerwowo ok.10:00, śniadanie mamy „naszykowane” tzn. mamy w pokoju kosz w wyborem pakowanych croissantów z różnym nadzieniem, ciastek i tostów, do tego pakowane dżemy, nutella, masło, soczki i kapsuły do ekspresu – do wyboru kawa, herbata, a nawet… mleko. :)
Po śniadaniu idę poszukać wypożyczalni skuterów, gdyż zgodnie stwierdzamy, że nie chcemy spędzić dwóch kolejnych dni w mieście czy na miejskiej plaży. Na dworze wieje strasznie silny wiatr, jak się potem dowiedzieliśmy tzw. „mistral”, jest przez to nieco chłodniej.
Po 20 minutach marszu znajduję wypatrzoną wcześniej w Internecie wypożyczalnię rowerów, skuterów i motocykli. Po kolejnych 15 minutach oczekiwania wreszcie mnie ktoś zaczyna obsługiwać (ale muszę przyznać wcześniej zapytał mnie co chcę wypożyczyć, a jak powiedziałem że jakiś skutek 200-250 ccm to powiedział, że ma taki dla mnie i żebym zaczekał…). Jakoś przeszedłem przez trudy wypełnienia druku rezerwacji on-line i idziemy do pojazdu –nieco podniszczonego max skutera Suzuki Burgman 250. Facet otwiera kufer i… wyciąga z niego zakupy kolegi, otwiera schowek pod siedzeniem, a tam… kolegi ciuchy na zmianę. Po chwili kanapa ląduje na ziemi, a facet z przerażeniem w oczach mi mówi, że „bike is broken”. Patrzę co niby z nim nie tak, a on pokazuje na kanapę. Nosz kurna, już widzę kolejne 30 minut spędzone na szukaniu innego pojazdu, więc się tak łatwo nie poddaję i z kolei ja mu pokazuję, że to tylko śruby w jednym z zawiasów brakuje i dlatego z drugiego też spada. Gość z błyskiem zaskoczenia w oczach przyznaje mi racje po czym leci na zaplecze i przynosi dwie śruby z nakrętkami. Patrzę na to co przyniósł i ręce mi opadają, ale dalej się nie poddaję. Tłumaczę mu, że muszę być co najmniej 2 razy dłuższe i węższe, jeżeli do czegoś mają się tu przydać. Ten z jeszcze większym zdziwieniem i podziwem powtarza „yes, yes…” i leci na zaplecze przynosząc tym razem dobre śruby. Zaczyna je wkręcać, ale oczywiście od zewnątrz i nie ma jak nałożyć nakrętki i zakręcić. Dobra, moje cierpliwość się skończyła. Z grzecznym „Odsuń się debilu” wyrywam mu śruby i klucz z rąk, mocuję zawiasy, dokręcam, reguluję jeszcze, żeby zatrzaskowe zamknięcie kanapy działało prawidłowo i oddaję mu klucz i śrubokręt. Facet jest zdruzgotany, ale jednocześnie załapał chyba, że jednak wynajmie mi ten skuter kolegi, więc zarobi i zachowuje się jakbym mu życie uratował. Pakuję szybko swoje rzeczy do kufra i pod siedzenie i odjeżdżamy zanim się rozmyśli. Cała zabawa trochę trwała, więc jest już 13:00 gdy wyruszamy z Anią spod naszego bloku. Cel jest prosty – jakaś plaża za miastem, żeby nie było tłumów. Jedziemy kilkanaście kilometrów na wzdłuż wybrzeża, zajeżdżając w dwóch miejscach na wskazane znakami plaże, ale nam się nie podobają bo zatłoczone. Ania się strasznie stresuje silnym wiatrem bocznym, który jest dość upierdliwy również w prowadzeniu skutera. Wreszcie po kilkunastu kilometrach zjeżdżamy za kolejnym znakiem „spiaggia” w prawo i partkujemy skuter w cieniu. Plaża wygląda zachęcająco – mało ludzi, szeroki pas piasku, jakieś leżaki i parasole do wynajęcia niemal w całości puste. Zostajemy! Zapytany o leżaki „salvataggio” (ratownik) wskazuje mi drogę do baru, a tam właściciel jak się okazuje remontowanego baru oferuje mi „menu spiaggia”, w którym oprócz 2 leżaków i parasola mamy jeszcze… dwudaniowy lunch w knajpie. Wszystko za 15 EUR , wiec tyle co normalnie same leżaki kosztują, więc biorę. Pogoda jest inna – bardzo silny wiatr sypie piaskiem po ciele, fale morskie biją o brzeg, ale słońce jest ostre, woda ciepła, jak dla mnie idealna pogoda na plażę. Kąpiemy się morzu, opalamy, a po godzinie idziemy na lunch. Spodziewamy się jakiegoś badziewia do jedzenia i osobno płatnych napojów, ale spotyka nas miła niespodzianka: najpierw doskonała caprese, potem tradycyjna włoska pasta bolognesse, do tego piwo i sprite w cenie, kawa po posiłku również w cenie. Na koniec właściciel baru częstuje nas tradycyjną sardyńską nalewką „mirtu” – jest to bardzo słodki, lekko anyżkowy likier sporej mocy (pewnie jakieś 35-40%), naprawdę smaczny solo, a idealny do drinka z tonikiem, jakie nam już na plaży z niego zrobiłem. Wypas!
Ok. 18:00 zwijamy się z plaży o wracamy w kierunku Cagliari podziwiając po drodze stada różowych flamingów „pasących” się na przyległych do ekspresówki płytkich jeziorach (wyglądały one jak sztucznie założone zbiorniki o regularnych kształtach, ale nie doczytałem się, czy to baseny solankowe, czy inne…), bardzo śmieszne ptaki.
Ok.19:00 jesteśmy na kwaterze, mamy więc godzinę do spotkania z „profesorkami”.
Na kwaterze miła niespodzianka – w pokoju czeka na nas lokalne winko i kieliszki, normalne pieczywo, lokalne salami i ser pecorino… Wow! O 20:00 spotykamy się pod wybraną wczoraj knajpą - Tawerną Piratów - i po chwili siedzimy już przy stole zamawiając „vino de la casa” i jakieś ryby (Jurek kotleta…). Kolacja jest bardzo smaczna, wino świetne, a rachunek jakoś nas nie zabija, więc casły wieczór kończy się przyjemnie. Żegnamy się z chłopakami, którzy nazajutrz lecą do Polski i wracamy do siebie.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
MaG
Marcin Gałązkiewicz
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 68 wpisów68 5 komentarzy5 352 zdjęcia352 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.09.2011 - 18.09.2011
 
 
09.09.2010 - 19.09.2010
 
 
07.07.2010 - 25.07.2010