Geoblog.pl    MaG    Podróże    Moto Rumunia 2010    Jezioro, wąwóz i góry, góry, góry...
Zwiń mapę
2010
14
wrz

Jezioro, wąwóz i góry, góry, góry...

 
Rumunia
Rumunia, Praid
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 923 km
 
Poranek to niemiłosiernie długa kolejka do łazienki (jedna łazienka na cały Dom Polski, tego ranka jakieś 30 osób), śniadanko, miła pogawędka z opiekunką Domu Polskiego, która nam trochę opowiadała o życiu w polskich wsiach na Rumunii i zachęcała, żebyśmy zostali do soboty bo będą organizowana na podwórzu Domu Polskiego… gminne dożynki z delegacjami z Polski itd. No jakoś nam to koliduje z planami, więc dziękujemy za gościnę, płacimy za nocleg (oczywiście, że jest płatny – z czegoś te domy muszą być utrzymywane, a 5EUR od osoby nie było wygórowaną stawką) i w drogę.
Na początek kierujemy się „białą” dróżką w kierunku Plesy, ale po kilku km piaszczysto-szutrowej drogi przez las pojawiają się coraz większe kamienie i wszyscy, za namową Marka postanawiamy jednak zawrócić. Robson jest niepocieszony, ale nasze 400kg mastodonty nie nadają się do jazdy w terenie… Tzn. tak wtedy uznaliśmy, bo wkrótce przekonaliśmy się, że jak trzeba to „…Moturem Panie, to wszędzie wjedzie!...”

Teraz już normalnie „betonówką” jedziemy do Kaczycy i dalej asfaltami do Gura Humorului, za którą to miejscowością skręcamy w lewo do monastyru Voronet. Jest on wielką atrakcją turystyczną i miejscem pielgrzymek religijnych Rumunów. Dookoła monastyru rozmieszczone są więc kramy z wyrobami podobnymi do tych z zakopiańskiego bazarku pod Gubałówką, sporo zaparkowanych samochodów, a nawet autobus. Ignorujemy znak zakazu ruchu i parkujemy w cieniu murów obronnych monastyru. Marek zostaje przy motkach, a my we czwórkę idziemy zwiedzać świątynię. Wchodzimy do środka i mamy… deja vu, gdyż sam monastyr do złudzenia przypominam ten z Moldovity – układ architektoniczny, bryła, malowania ścian, a nawet układ „dziedzińca” i murów obronnych niemal taki sam.
Przy okazji mała DYGRESJA: zastanawialiście się dlaczego te ściany są takie malowane w sceny biblijne? Otóż Kościół prawosławny od początku swojego wydzielenia się z jednego wspólnego Kościoła stawiał duży nacisk na edukację religijną wiernych. Stąd tłumaczenia ksiąg na języki narodowe itd. Oczywiście hierarchowie zdawali sobie sprawę, że mniej niż 1% wiernych potrafi czytać, a i ze słuchaniem ze zrozumieniem było różnie i stąd pomysł stworzenia swoistych komiksów obrazujących całe pismo święte. Wiadomo – pismo obrazkowe najłatwiej wchodzi do głowy.
Marek rezygnuje z samodzielnego zwiedzania i poprzestaje na naszych zapewnieniach, że klasztor jest niemal identyczny jak Moldovita, więc ruszamy dalej. Na początek męczymy się czerwoną drogą nr 17, ale po paru kilometrach we Frasin skręcamy w lewo w górską dróżkę bez numeru na naszych mapach, a biegnącą przez Stulpicani i Ostrą do Brosteni. Droga zaskakuje nas zerowym ruchem, co przy tłoku na 17-tce jest miła odmianą, stosunkowo dobrą nawierzchnią – płyty betonowe połączone z asfaltem – oraz… no oczywiście pięknymi widokami.
Jazda tą trasą to czysta przyjemność – nie ma typowych serpentyn, są za to ciasne łuki na przemian z szybkimi łukami, do tego zawieszenie cały czas pracuje na nierównościach (ale bez dziur i frezowań) – piękna techniczna jazda. Po drodze mijamy opuszczone ruiny jakiegoś dużego zakładu przemysłowego (jakieś przetwórstwo minerałów wydobywanych z nieczynnego też kamieniołomu) oraz opustoszałe miasteczko – puste, porośnięte już krzewami 4-piętrowe bloki robią upiorne wrażenie. Dalej mamy już tylko las, góry, górski potok i gdzieniegdzie jakieś chałupy. Po jakiejś godzinie, półtorej jazdy stajemy na odpoczynek w CafeBar przy drodze, gdzie zamawiamy kawę z mlekiem za całe 1RON (trochę mniej niż 1 PLN).
Gdy siedzimy w barze i regulujemy naciąg łańcucha w moim sprzęcie podjeżdża… dwóch chłopaków z Rzeszowa na Africach. Jadą z Ukrainy i kierują się na południe Rumunii na Transalpinę i dalej. Chwilę gadamy, wymieniamy się spostrzeżeniami i oni jeszcze chwilę zostają w barze, a my lecimy dalej zatrzymując się jeszcze przy wiszącym mostku, jakich w Rumunii są setki, jeśli nie tysiące.

Teraz szukamy drogi polecanej nam podczas biby w Sołońcu przez szefa Wertepa tzw. ojca dyrektora zwanego też czasem Markiem. Na jednej z map ją mamy jako białą dróżkę, na drugiej brakuje znacznego kawałka tej drogi, choć jest początek i koniec. Koncepcja jest taka, żeby jezioro Lacu Izvorul Muntelui objechać po jego zachodniej stronie, a nie główną trasą biegnącą po wschodniej. Ostatecznie udaje nam się znaleźć drogę, która początkowo prowadzi wzdłuż jeziora, żeby po kilku km odbić w wysokie góry Parku Narodowego Cealhau. Droga początkowo asfaltowa szybko zmienia się w szutrową z prześwitującymi miejscami starego asfaltu. Pnie się w górę z licznymi zakrętami, aż wyjeżdżamy na przełęcz, której nazwy nie znalazłem w przewodniku, ale na wysokość ponad 1300 m n.p.m, z której mamy piękny widok na okalające nas szczytu mające ponad 1900 m n.p.m. Na przełęczy grupa młodych Rumunów przygotowuje sobie wieczorny biwak, po chwili dojeżdża z fasonem jeszcze jedna Dacia.

Po zjechaniu z przełęczy na dół znaleźliśmy się pod ogromną tamą, dzięki której powstało jezioro Lacu Izvorul Muntelui. Ciekawe co by było gdyby pękła…
Kolejny punkt wycieczki to Wąwóz Bicaz. Niestety jest już dość późne popołudnie i światło nie pozwala na zrobienie dobrych zdjęć, kręcimy za to filmiki praktycznie z całego przejazdu wąwozu. Droga przez Bicaz robi wrażenie – pionowe ściany zwisające po obydwóch stronach szosy, ostre nawroty mocno pod górę, do tego niestety spory ruch sprawiają, że motorniczy ma mało czasu na podziwianie widoków bo musi skupić się na jeździe. Co oczywiście jest nie mniej przyjemne… Na zakończenie stajemy na kolejnej przełęczy Bicaz (1256 m n.p.m.), żeby się przebrać w cieplejsze ciuchy, gdyż słońce już zachodzi i momentalnie temperatura spada.
Idealnym zakończeniem motocyklowego dnia jest doskonała trasa pomiędzy Georgheni a Praid – długie odcinki świeżego asfaltu, mnóstwo szybkich zakrętów na zmianę pod górę i w dół rozgrzewają nasze opony i… głowy. Po drodze mijamy okolicę przepięknych letnich daczy w stylu niemalże alpejskim – drewniane, zdobione rzeźbami i ukwiecone obejścia bez wstydu mogłyby stać w Austrii czy Włoszech. Do Praid docieramy już całkowicie po ciemku, w przydrożnym sklepie pytamy o jakiś nocleg i po chwili kwaterujemy się w nowiutkich apartamentach 30m od sklepu. Motocykle na zamkniętym podwórku, my w ciepłym wnętrzu, jeszcze tylko szybkie zakupy w sklepie i biesiadujemy do północy popijając świetne lokalne piwo „Harghita”.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
MaG
Marcin Gałązkiewicz
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 68 wpisów68 5 komentarzy5 352 zdjęcia352 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.09.2011 - 18.09.2011
 
 
09.09.2010 - 19.09.2010
 
 
07.07.2010 - 25.07.2010