Całą noc leje deszcz, rano też nie odpuszcza, jednak temperatura jest wysoka, a wg ICM około 11:00 powinno przestać padać na Węgrzech, a na Słowacji słoneczny powinien być cały dzień, więc ostatecznie rezygnujemy z Anią z przeciwdeszczówek, niech się membrany wykażą, a co? Jeszcze śniadanie i darmowa „souvenir cafe” od pani z recepcji i wyjątkowo wcześnie bo o 9:30 ruszamy w drogę. Oczywiście momentalnie wzmaga się deszcz i nie opuszcza nas, aż do słowackiej granicy.
Słowacja już w słońcu po raz kolejny nas zachwyca. Trasa przez Tornalę, Roznavę aż do Popradu to marzenie motocyklisty – mały ruch, równiutkie asfalty i pełno winkli i serpentyn. Nic dziwnego, że po drodze spotykamy liczne ekipy motocyklistów z Czech, Niemiec, Holandii i Polski. Po drodze postój na „wysmażanyj syr” i „hranolki”, a następny w charakterystycznym miejscu, gdzie ponad 4 miesiące temu robiliśmy sobie z Robsonem fotki jadąc do Chorwacji.
Dalej przez Starą Lubovną, Mniszek nad Popradem i Piwniczną ciągniemy na północ. W pewnym momencie za Nowym Sączem na trasie na Wojnicz zaskakuje nas znak „zakaz ruchu” z napisem „aktywne osuwisko”, ale w myśl zasady „moturem Panie wszędzie wjedzie” przejeżdżamy jakieś 100m po grubym szutrze i znowu jesteśmy na asfaltowej drodze nr 975. W Gródku nad Dunajcem opadają nas chęci i wynajmujemy domek kampingowy nad Jeziorem Rożnowskim. Domek zacny choć nieogrzewany – w nocy i rano para z ust leciała, pewnie w środku było z 9-10C, ale nowy, czysty i bardzo fajnie położony. Kolacja, piwo – tym razem już polskie.