Geoblog.pl    MaG    Podróże    MotoMontenegro2011    Jedziemy...
Zwiń mapę
2011
05
wrz

Jedziemy...

 
Słowacja
Słowacja, Poprad
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 389 km
 
Jak zwykle z poślizgiem bo o 8:10 jesteśmy na Statoil, Złoci oczywiście już czekają. Ich Vstrom sprawia wrażenie jakby jechali na 2 razy krótszy urlop. Co jest? Tylko my mamy takie wysokie wymagania i musimy zabierać połowę szafy? Szybkie przywitanie, humory dopisują, standardowy dialog rozluźniający:
- Jak tam zabraliście wszystko?
- E tam, wszystkiego na pewno nie, ciekawe czego tym razem zapomnieliśmy zapakować…
- Najważniejsze, żeby zabrać karty bankomatowe, paszporty, papiery motocykla i ubezpieczenie, resztę najwyżej się kupi…
- Eeeeee, Kasia, zabrałaś nasze ubezpieczenie podróżne???
Po chwili już Złoci w szybkim tempie pędzili na Grochów po zapomnianą polisę. Kolejne 10 minut i startujemy. Jeszcze tylko SMS do Bobera, że „troszkę” się spóźnimy na umówiony Orlen w Piasecznie i w drogę. Jak już ruszyliśmy to dotarło do nas, że to pierwszy poniedziałek nowego roku szkolnego i na ulice wyległy tysiące roztrzęsionych i zdezorientowanych rodziców, którzy dopiero poszukują optymalnych dróg dowozu swoich pociech do szkoły, więc korki i galimatias na ulicach przeogromne.
O 8:50 jesteśmy na Orlenie, w międzyczasie Bober zaniepokojony naszą nieobecnością dzwonił do mnie, SMS-ował... Zresztą za nim też pracowity poranek, bo już o 7:59 stał pod czynnym od 8:00 biurem agentki Alianza, żeby dorobić sobie zieloną kartę na Serbię i Czarnogórę. Szybki rzut oka na Bobrów Vstroma – Ok. są co najmniej tak samo dopakowaniu jak my, czyli mamy już dwa rumuńskie rydwany w karawanie… SMS do Jacy, że z poślizgiem, ale jednak ruszamy w trasę, mamy się po południu złapać z nim w Nowym Sączu.
Do Magdalenki poszło nawet nie najgorzej, potem krajowa „7-ka” do Radomia, po drodze dotankowanie, bo na piaseczyńskim Orlenie były kolejki na 20 minut stania. Dalej jeszcze DK7 do Suchedniowa i tam odbijamy w boczne drogi – kierunek Bodzentyń, Nowa Słupia. Trasa mniej zatłoczona od siódemki, z piękną panoramą na Św. Krzyż i resztę pasma Gór Świętokrzyskich. Dalej przez Stopnicę i Dąbrowę Tarnowską i wreszcie moja ulubiona 975 przez Wojnicz do Gródka n/Dunajcem. Po drodze kilkunastominutowa walka z jakimś debilem w lawecie, który mało nie skasował jadącego z naprzeciwka Seicento, kilka razy złapał pobocze i sypnął mi szutrem po oczach. Dalej już bez przygód, gdzieś za Zakliczynem stajemy na BP, żeby się porozbierać. Ja wypinam wszystkie membrany, rozsuwam suwaki, rękawy, nogawki. Nawet Justyna zdejmuje wełniany sweterek spod kurtki - znak, że jest naprawdę ciepło, termometr pokazuje 34C. Jak się potem okazało, to prorocze wskazanie przedurlopowe. Zanim ruszyliśmy ze stacji uprzedzam chłopaków, że przez najbliższe 30 km znaki będą nas informować, że ślepa uliczka, że objazd do Nowego Sącza, że zakaz ruchu i Armagedon itd. Ze 2 albo 3 lata temu zarwało się jakieś 50m drogi 975 już za Gródkiem n/Dunajcem i jest tam jedynie tzw. „przejazd techniczny” wysypanym szutrem „bypassem” – jakieś 50m na zakazie ruchu. Nic się od tamtej pory nie zmienia, wszyscy tamtędy jeżdżą, ale znaki z kilkudziesięciu km twardo „odstraszają” kierowców.
Sama droga 975 jest jedną z fajniejszych tras motocyklowych w Polsce jaką jechałem. Podjazdy, zjazdy, mnóstwo zakrętów, w tym kilka „agrafek”, do tego ładne widoki na Jezioro Rożnowskie. Kto nie był to polecam się wybrać. Stajemy na jakiejś stacji w Nowym Sączu, telefon do Jacy:
- Gdzie jesteś Jaca?
- W „Szałasie”, taka knajpa na wylocie z Sącza na Piwniczną, przy rondzie.
- Ok. zaraz tam będziemy…
Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Kolejne 20 minut spędziliśmy przeciskając się naszymi Goldwingami w ogromnym korku, który jak się okazało był spowodowany jednym skrzyżowaniem bez pasa do skrętu w lewo. Pół miasta stoi w spalinach, bo jakiemuś inżynierowi ruchu amputowali mózg!!! Do „Szałasu” docieramy wykończeni – upał jest niemiłosierny a spaliny z 20 letnich „busów” i innych wynalazków nie pomagają. Jaca czeka na nas już 1,5 godziny, ale wcześniej też się nastał w korkach na Śląsku, dzień świra normalnie…
Zjadamy w „Szałasie” całkiem smaczny obiad. Tu ciekawostka – w Szałasie Pani z napojów ma tylko piwo i kompot, a raczej rozwodniony kompot. Cola, tonic, sprite, Tymbark, jakiś sok? „Niestety, wyszły…” My nie wyszliśmy, zostaliśmy i popiliśmy obiad czym było czyli płukanką po kompocie i piwem. Dobra my tu gadu gadu, a na zegarze już 16:00, a my na półmetku dzisiejszej trasy. Na koń!
Dalsza trasa to już bajka, właściwie jak ruszyliśmy spod „Szałasu” to dopiero poczułem urlop. Piękna widokowa trasa przez Piwniczną, Mniszek n. Popradem, Starą Lubovną, Poprad. Droga nie jest zatłoczona, łapiemy wiatr w żagle i w pełnym pochyle atakujemy kolejna zakręty, jednocześnie zachwycając się panoramą słowackich Tatr Wysokich. Za Popradem droga wpada w las i zaczynają się serpentyny, takie prawdziwe, górskie, do tego na super przyczepnym asfalcie. Szaleństwo! Bober na co drugim lewym winklu sypie snopy iskier – to rozszerzenie stopki bocznej „dostosowuje się” do profilu drogi. Wygląda to efektownie, ale i tak każdy z nas skupia się na czuciu oponek – czy aby już nie zaczynają się uślizgiwać. Co Pan Bóg miał na myśli dając Słowakom takie drogi???
Robi się chłodno i zaczyna się ściemniać, więc zapada decyzja – włączamy tryb „szukaj noclegu” i po 15 minutach parkujemy pod „Penzion Saloon” na obrzeżach Słowackiego Raju, który naprawdę wygląda jak żywcem wyrwany z westernu, szczególnie, że obok jest spora stajnia i mocno „czuć” końmi. Dogadujemy się co do ceny – 10 EUR / osobę + 1EUR za motocykl. Gospodarz coś wspomina o kłódce i „sensorze” w garażu. Rano dochodzimy do wniosku, że Sensor to chyba nazwa psa, który spał obok garażu, a kłódka rzeczywiście była, ale szopa raczej nie była zamykana. Pokoje bardzo przyjemne, czyste, w szopie skuter śnieżny, rowery i pełno sprzętu do wspinaczki skałkowej – gospodarz organizuje różne atrakcje przyjeżdżającym w sezonie turystom. Jest 19:30, za nami prawie 12h podróży, 540km. Teraz już tylko „wysmażanyj syr i hranolki” plus duży kufel zimnego słowackiego Kozela. Siedzimy jeszcze w barze, gdy na zewnątrz zaczyna grzmieć, padać a nawet sypać gradem…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (2)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
MaG
Marcin Gałązkiewicz
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 68 wpisów68 5 komentarzy5 352 zdjęcia352 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.09.2011 - 18.09.2011
 
 
09.09.2010 - 19.09.2010
 
 
07.07.2010 - 25.07.2010