Około 7:00 ktoś „włącza” wreszcie wodę, a rozkręcająca się na dworze „gora” wygania nas z łóżek. Na szczęście taras mamy w cieniu, więc z przyjemnością pijemy na nim poranną kawkę. Potem do sklepu po słodkie śniadanie.
Ok. 10:00 zbieramy się w sobie i wyciągamy motocykle z zagrody. Dzisiaj jesteśmy „sfrustrowanymi dawcami organów” i wszyscy ubieramy się w letnie ciuchy – t-shirty, krótkie spodenki (ja długie ale przewiewne bojówki) i adidasy. Do tego obowiązkowe kaski i rękawiczki i w drogę. Jest już 34C, nie chcemy, żeby nam się białko ścięło w czasie jazdy. Ruszamy i jest zupełnie inaczej niż wczoraj. Bez spowodowanych gorącem nerwów, spokojnym skuterowym tempem jedziemy na południowy kraniec Czarnogóry – leżącą na granicy z Albanią wyspę Ada Boiana. Jej geneza jest dość ciekawa, otóż w 1858 zatonął na środku rzeki w jej ujściu do morza statek handlowy. Prądy rzeczne szybko zaczęły na niego nanosić muł rzeczny oraz piasek i w ten sposób powstała wyspa 2,8 na 1,8 km. Po drodze podziwiamy przedziwne konstrukcje na rzece zwane „kalimary” – jest to rodzaj drewnianego żurawia z zaczepioną na końcu ogromną siatką w kształcie kwadratu i służy on do poławiania w rzece ryb bezpośrednio z brzegu.
Po dojeździe na koniec mapy dowiedzieliśmy się, że cała wyspa jest zamknięta i zrobiony jest na niej kemping FKK czyli dla naturystów. W obawie o reakcję naszej nieprzyzwyczajonej skóry na promienie słońca rezygnujemy z niewątpliwej przyjemności pokazania słońcu dupy i cofamy się 2-3 km w stronę Ulcinji. Tam kierowani impulsem skręcamy zgodnie ze znakiem „Safari Beach” i zostajemy na tej plaży już do końca dnia. Piękna piaszczysta plaża z parasolami, leżakami, barem z zimnym piwem i jedzeniem, czyste morze z piaszczystym dnem, do tego dający cień lasek do zaparkowania motocykli. No bajka. Przez kilka godzin wygrzewamy się jak legwany, moczymy w morzu, pijemy piwo, wygrzewamy, kąpiemy, jemy sałatkę szopską, wygrzewamy, kąpiemy… Nuda, ale jaka przyjemna!:)
Dopiero po 17:00 wsiadamy na motocykle i podjeżdżamy kilka km do miasteczka Ulcinj. Miasto ma wyraźnie inny charakter niż poznane dotychczas miasta czarnogórskie. 3 meczety (widoczne minarety) w zasięgu wzroku, uliczki z charakterystycznym nieuporządkowanym handlem, milionem mikrosklepików i zakładów rzemieślniczych, nawoływania muzeina i zakwefionymi kobietami. Nie da się ukryć, że to bardziej muzułmańska Albania niż prawosławna Czarnogóra.
Podjeżdżamy do świeżo odbudowanej średniowiecznej starówki zbudowanej na wychodzącym w morze cyplu i otoczonej wysokimi murami obronnymi. Na placu w porcie pod murami urządzamy sesję fotograficzną naszych sztormiaków. Jeszcze kilkunastominutowa przechadzka schodami do góry i obrzeżami murów obronnych i czas ruszać na kwaterę.
Powrót Jadranskim Putem, czyli drogą biegnącą wzdłuż Adriatyku z widokiem z jednej strony na morze, z drugiej na góry, w świetle zachodzącego w morzu słońca jest magiczny (a co niektóre pasażerki twierdzą, że bardzo zimny…).