Geoblog.pl    MaG    Podróże    MotoMontenegro2011    Przez Słowenię do południowej Rzeszy...
Zwiń mapę
2011
16
wrz

Przez Słowenię do południowej Rzeszy...

 
Austria
Austria, Gleisdorf
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1948 km
 
Poranek wita nas – o dziwo słońcem i błękitnym niebem, nadal wieje, ale już nie tak strasznie jak w nocy. Temperatura sporo niższa – może 22C?
Dzisiaj wszyscy już ubierają się w ciuchy motocyklowe, większość ładuje membrany, a nawet podpinki. Ja zostaję bez membran, zobaczymy jak będzie… Najpierw podjeżdżamy pod twierdzę Nehaj na obowiązkową sesję zdjęciową.
Z Senj jedziemy kultową totalnie zakręconą drogą przez przełęcz Vratnik – rewelacja! - i dalej równoległą do autostrady dróżką przez Brinje, Josipdol, Ogulin, następnie odbijamy w lewo na Vrbovska i docieramy bardzo trzeciorzędnymi dróżkami do przejścia granicznego HR / SLO w Vinicy. Za granicą krajobraz zmienia się na typowo alpejski – zielone, wysokie góry, zadbane drewniane domy w stylu alpejskim, Słowenia różni się bardzo od Chorwacji, jadąc przez kraj widać to wyraźnie.
Jedziemy drogą 218 przez Crnomej na Metlikę, za którą zaczyna się motocyklowa trasa 105 do Novego Mesta. Znowu liczne serpentyny, zakręty, kilka razy spotykamy znak ostrzegający przez częstymi wywrotkami motocyklistów. Tych zresztą też na trasie nie brakuje. Mniej więcej w połowie tej traski dostrzegam szyld „SUZI BAR” i napis na ścianie „Motorcycle Parking Only”. Nie no, takiego baru pominąć nie możemy, zjeżdżam na parking, reszta za mną i po chwili popijamy kawkę podawaną przez wysoką blondynę z turkusowymi tęczówkami (na bank miała soczewki barwiące…). W barze spędzamy z 15 minut i dalej dzida na Nove Mesto, Sevnicę i wreszcie wzdłuż rzeki Sava docieramy do Lasko. Ostatni odcinek drogi choć ładny to bardzo zapchany – na wąskiej drodze każdy TIR powoduje zator kilkudziesięciu osobówek za sobą, w wielu miejscach droga jest zbyt wąska, żeby dwa TIR-y się minęły, więc muszą się przepuszczać. Jazda nie jest więc płynna i przyjemna jak do tej pory.
W końcu docieramy do Lasko, miasta słynącego z dużego browaru „Lasko” sprzedawanego na terenie niemal całej byłej Jugosławii. Wbijamy się do centrum miasteczka i siadamy na obiedzie w przyhotelowej knajpie. Lokalny specjał w postaci sutego gulaszu z fasolą, kawałkami kiełbasy i papryką smakuje nie najgorzej, do tego oczywiście po piwie Lasko, niestety małym. Zawiązuje się strategiczna dyskusja co dalej? Widać, że w ekipie jest kilka koncepcji dalszej drogi powrotnej: Jaca przebąkuje coś, że on chyba wytnie ciągiem przez noc bocznymi drogami przez Austrię i Słowację do Polski, żeby być w sobotę rano w domu, Bobry ze Złotymi mają dość bocznych dróżek i chcą lecieć autostradami pod Wiedeń, my z Anią z kolei nie jesteśmy fanami autostrad i chcemy się trzymać pierwotnego plany czyli przelot bocznymi drogami przez Austrię, Słowację do Polski. Mamy jeszcze dwa pełne dni na powrót, więc naszym zdaniem nie ma powodu do pośpiechu. Ostatecznie staje na tym, że do granicy SLO / AT w Sentilj / Spielfeld mamy dojechać omijając słoweńskie autostrady, tam się prawdopodobnie pożegnamy z Jacą i dalej w szóstkę polecimy w okolice Graz poszukać jakiegoś noclegu.
Wreszcie zbieramy się po obiedzie i jedziemy dalej. Równoległymi do autostrady drogami ciągniemy na Maribor, im bliżej miasta tym większy ruch, pojawiają się światła, skrzyżowania, ronda. Na jednym odcinku czekam na Jacę, który został na czerwonym świetle i tracę z oczu prowadzącego Bobra i jadącego za nim Złotego. Próbujemy z Jacą kawałek ich gonić, ale rozjazdów i skrzyżowań robi się więcej, a my w sumie nie wiemy jak jechać, bo ani mapy ani odpalonej nawigacji nie mamy. Jazda „na czuja” wprowadza nas do centrum Mariboru, gdzie wreszcie się zatrzymujemy i Jaca programuje swoją magiczną nawigację tak, żebyśmy dotarli do przejścia granicznego w Sentilj / Spielfeld. Docieramy tam po kilkunastu minutach i dzwonię do Bobra, który w międzyczasie próbował się dodzwonić do mnie. Okazuje się, że oni są już na autostradzie – widzieli nas jak stali na stacji i myśleli, że wjedziemy na „hajłeja” i pojechali „za nami”. Ponieważ zjazd już przejechaliśmy to postanawiam potowarzyszyć Jacy bocznymi drogami do Graz i tam z nim się pożegnać, a spotkać z resztą ekipy, która powinna autostradą dotrzeć tam szybciej od nas. Przejazd do Graz w zachodzącym już słońcu, potem w świetle reflektorów całkiem przyjemny – piękne oświetlone wioski, świetnie oznaczone drogi, doskonały asfalt. Nabieram coraz większej ochoty na powrót do pierwotnego planu powrotu czyli austriackimi nacjonalkami zamiast autostrad, po których jazda nie sprawia mi żadnej przyjemności – większość aut i tak jedzie szybciej ode mnie, techniki jazdy nie wymaga to żadnej bo łuki szerokie, podjazdy / zjazdy łagodne.
W Graz żegnamy się z Jacą, który decyduje się na powrót „na jednego strzała” do Polski – w sobotę wieczorem ma imprezę, na której bardzo chce być. Dostajemy też SMS od Bobra, że w Graz hotele drogie i jadą dalej autostradą szukać motelu. Nie bardzo mi się uśmiecha dalsza jazda po nocy, ale odpisuję, że ruszamy za nimi i spróbujemy ich znaleźć. Wyjeżdżamy z Graz (fajne, nowoczesne miasto) i autostradą bez winiety jedziemy jakieś 20km wypatrując motelu. Robi się kurewsko zimno, stacji, żeby kupić winietę nie ma, mam dość. Zjeżdżam zjazdem na Gleisdorf i szybko znajdujemy jakiś przyjemny hoteli. Cena 62 EUR za dwójkę nie jest promocyjna, ale jest nam już wszystko jedno, wieć bierzemy – czysty ciepły pokój z wielką ciepłą łazienką przekonuje nas od razu. Meldujemy się, Pani robi preautoryzację karty, wypakowujemy bagaże stawiając sztormiaka przy samym wejściu. Piszę SMS do Bobra, gdzie się zatrzymaliśmy i żeby dali znać gdzie oni dotrą z myślą, żeby ich następnego dnia rano jakoś odnaleźć. Za chwilę Bober oddzwania z informacją, że stoją w jakieś czarnej dupie na autostradzie, bo on złapał kapcia w tylnym kole. Niestety ani Bober, ani Złoty nie mają zestawu do kołkowania, mają za to piankę, którą zapodali do koła i czekają na jej zastygnięcie. Są jakieś 70-80 km do nas, pytam jeszcze czy mam się ze swoim zestawem do kołkowania wybierać w podróż, ale Bober mówi, że nie, jak pianka nie zadziała to ma przecież podwójny asistance – Suzuki i osobno Alizanz. Umawiamy się, że odezwą się jeszcze przed nocą co i jak. My z Anią idziemy na jakąś kolację i austriacki browar do sąsiadującej z hotelem pizzerii i z zadziwieniem obserwujemy jakie te wszystkie młode Austriaczki są grube i brzydkie… Po 23:00 sen ścina nas z nóg, wieści od Bobrów nie mamy, potem się dowiedzieliśmy, że walczyli z assistance i holowaniem do 3:00 rano…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (8)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
MaG
Marcin Gałązkiewicz
zwiedził 5% świata (10 państw)
Zasoby: 68 wpisów68 5 komentarzy5 352 zdjęcia352 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
03.09.2011 - 18.09.2011
 
 
09.09.2010 - 19.09.2010
 
 
07.07.2010 - 25.07.2010